Bartosz Leja, Rzeszow24.info: Jak oceni Pani aktualną sytuację psychiatrii dziecięcej i dostęp młodych osób do specjalistów?
Dorota Dominik, dyrektor Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 2 W Rzeszowie: Chyba nie będę oryginalna jeśli powiem, że pod względem dostępu do lekarzy psychiatrów dziecięcych i pomocy psychologicznej, jest dramatycznie. Nasza poradnia jest placówką edukacyjną, więc nie pracują w niej psychiatrzy, a jedynie psycholodzy, pedagodzy i psychoterapeuci. Dodatkowo jest jedyną tego typu publiczną placówką w tak dużym mieście jak Rzeszów, a przydałyby się jeszcze ze dwie. Przez to bardzo długo czeka się na samo przyjęcie dziecka. Psycholog jednak nie ma takich kompetencji, aby zdiagnozować depresję. Możemy podejrzewać i kierować do psychiatrów, który zaleci leki i konieczność psychoterapii .Lekarzy psychiatrów natomiast brakuje, a rodzice załatwiają wizyty prywatne. Psychologowie nie są w stanie temu zaradzić. Najgorsze jest to, że dzieci z problemami emocjonalnymi przybywa i to lawinowo.
Co ma największy wpływa na taki obrót sprawy i czy według obiegowych opinii jest to związane ze zjawiskiem hejtu, szczególnie w internecie?
Obserwuję to zjawisko zarówno w skali mikro czyli w skali poradni jak i makro, czyli w skali Polski. Słyszę często, że to skutek edukacji zdalnej w czasie pandemii koronawirusa i wygodnie jest tak mówić, ale to moim zdaniem nieprawda. COVID obnażył po prostu pewne rzeczy, które są nie w porządku, ale które działy się już wcześniej. Badania prowadzone przez profesora Jacka Pyżalskiego na temat hejtu w internecie przyniosły wniosek, że tam gdzie jest przemoc w świecie realnym, będzie i w internecie, a tam gdzie nie ma jej w „realu”, nie będzie i w sieci. Proszę zwrócić uwagę, jak źle ludzie są nastawieni do samych siebie. Staliśmy się źli, agresywni, wściekli. Nie istnieje w Polsce coś takiego, jak poziom zaufania społecznego do drugiego człowieka lub instytucji. To jest baza, której brakuje.
A jak duży wpływ na psychikę młodych ludzi ma sytuacja w ich rodzinnych domach?
W rodzinach także jest coraz większy chaos. Ciekawe, że z pandemią i edukacją zdalną najlepiej poradziły sobie te dzieci, które miały dobre, wzmacniające środowisko rodzinne. Jakie dzieci stały się więc tego ofiarami? Te, które wyraźnie mówią nam w poradni o tym, że rodzice nie mają dla nich czasu, bo kłócą się, bo tylko pracują albo są w kryzysie małżeńskim czy partnerskim… Żaden dorosły się jednak do tego nie przyzna, nie powie „tak, to moja wina”. Rodzice mówią często, że dają dziecku komputer, smartfon, świetne ciuchy, wakacje zagraniczne, że „inwestują w dziecko”. Tymczasem nie dają tego co jest potrzebne. Nie dają swojego czasu, zainteresowania, poczucia bezpieczeństwa i akceptacji.
Nie bez znaczenia są też z pewnością realia panujące w szkołach.
W Rzeszowie i innych dużych miastach panuje potworne ciśnienie na naukę. Jak się dobrze przyjrzymy szkołom, to dzieci ledwo wyrabiają. Robiłam dwa tygodnie temu badanie pod kątem nauczania indywidualnego dziewczyny z liceum, z zaburzeniami depresyjnymi. I ona w związku z problemami w codziennym funkcjonowaniu musi przejść na nauczanie indywidualne, bo nie daje rady. Pytam ją: „O której kładziesz się spać”, słyszę: „O pierwszej w nocy”. Następnie pytam „A o której wstajesz” i słyszę: „O piątej rano bo muszę dojechać do szkoły”. Ona śpi trzy, cztery godziny na dobę i w ogóle nie ma czasu wolnego. To nie jest normalne. Dorosły się cieszy, że dziecko ma szóstki, piątki i stypendium, ale jakie są tego koszty zdrowotne u młodego człowieka? „Zakiwaliśmy się” w tym wszystkim w Polsce. Do tego dochodzi świadomość kryzysu, bliskości wojny, niepewności pracy i przyszłości. Młodzi ludzie to wszystko słyszą i absorbują. Niektóre kraje podejmują działania żeby to zmienić, natomiast u nas nie dzieje się nic. Jeżeli młody człowiek ma dobrze zbudowane poczucie swojej wartości, ma wspierające środowisko rodzinne i koleżeńskie, to będzie sobie z tym umiał poradzić. Licealista którego badałam, powiedział mi wprost: „W czasie pandemii było super, bo miałem tyle czasu dla kolegów i znajomych, jak nigdy wcześniej”. I powiem szczerze: to jest zdrowy młody człowiek.
Skupiając się na procesie wychwytywania problemów psychologicznych u młodych ludzi – czy można liczyć w tej kwestii na szkoły?
Bardzo często pedagodzy, nauczyciele i psycholodzy wychwytują objawy. To jednak nie jest grypa czy ospa, którą widać. Objawy zaburzeń depresyjnych i lękowych bywają niespecyficzne i niekiedy narastają bardzo powoli. W przypadku nastolatków nie zawsze wygląda to tak, że młody człowiek leży, jest smutny i nie chce wychodzić z domu. Często depresja przynosi objawy pod postacią zachowań agresywnych. Wszyscy oczywiście stają na baczność, kiedy słyszymy o myślach suicydalnych czy próbach samobójczych. Wtedy wiadomo, że musimy chronić w pierwszej kolejności życie. Szkoła i poradnia już same sobie z tym nie poradzą, tutaj potrzebny jest lekarz psychiatra.
Czy istnieją wyraźne sygnały, po których sam młody człowiek lub jego rodzice powinni się zaniepokoić i udać do specjalisty, czy czasem można sobie coś „usprawiedliwić” jesienną lub wiosenną chandrą?
Nie ma czegoś takiego jak chandra związana z porą roku. Sami sobie to wmawiamy, bo tak jest nam wygodnie. Tak samo jak wmawialiśmy sobie, że edukacja zdalna i COVID wywołały takie problemy. Są dzieci, które zaczynają sygnalizować zaburzenia emocjonalne, ale bywa też tak, że samo dziecko nie do końca zdaje sobie sprawę ze swojego stanu i z tego, że jest źle. Czasem prędzej dostrzega to otoczenie, rodzice, koledzy, nauczyciele. Niestety bywa jednak tak, że nawet gdy rodzice przychodzą do nas z depresyjnymi dziećmi, bardzo często wypierają ten fakt. Oburzają się, kiedy próbujemy namówić ich na wizytę z dziećmi u psychiatry, wydaje im się, że jedna, dwie wizyty u psychologa rozwiążą sprawę. Jest też ogólna niechęć do brania leków psychiatrycznych. Wszyscy mówią „nie będę brać psychotropów”. A nauka i medycyna po to je stworzyły, żeby ludziom pomagały. Leki na depresję to nie zawsze są zresztą psychotropy, które „usypiają” i stwarzają problemy z funkcjonowaniem. Udowodnionym naukowo faktem jest skuteczność dwutorowej terapii: psychoterapii i farmakoterapii.
Co powinno się zmienić w społeczeństwie, aby pojmowanie problemów z psychiką nie było stygmatyzujące?
To co powiem będzie bardzo niepopularne i nie ma związku z psychiatrią. Zacząć od siebie. Powinno się zmienić nastawienie ludzi do siebie. Trzeba dążyć do tego, żebyśmy po prostu byli dla siebie lepsi i tolerancyjni, empatyczni a nie tak bardzo spolaryzowani jak w tej chwili. Przecież teraz ludzie nienawidzą innych ludzi. A dzieci tym nasiąkają i będą takie same. One rosną w zalewie egocentryzmu, rywalizacji, nienawiści, wreszcie okrucieństwa, braku zaufania i chęci upokorzenia drugiego człowieka. Później będziemy się zastanawiać skąd tej hejt, a wystarczy włączyć telewizję i zobaczyć co się tam dzieje. Jeżeli tak będą funkcjonować dorośli, to skąd dzieci mają mieć inne wzorce?
Mówiąc o dostępności do specjalistów w zakresie psychologii i psychiatrii, trzeba też wspomnieć o kwotach, z którymi muszą się liczyć rodzice podczas wizyt prywatnych. A nie są to kwoty małe i często przekraczają możliwości finansowe niektórych rodzin. Gdzie wtedy powinni udać się potrzebujący?
Co zrobić w takiej sytuacji? Szczerze mówiąc, nie wiem, bo mało jest takich miejsc. Są ośrodki referencyjne, ale ich już jest za mało i są „zakorkowane”. Psychoterapia to tak naprawdę proces, który dzieje się raz w tygodniu co najmniej przez rok lub dwa lata. Tego się nie wyleczy antybiotykiem i tygodniem w łóżku. Ludzi to zniechęca, bo strasznie rosną koszty prywatnej psychoterapii, no i szybko chcą mieć problem z głowy. 150 złotych za jedną wizytę to w tej chwili tak naprawdę jedna z niższych stawek. Jeśli pomnoży się to razy 52 tygodnie w roku, to wychodzą wielkie sumy. Tylko niektórych na to stać.
Czy w tym wszystkim jest jakiekolwiek światełko w tunelu?
Nie jestem optymistką. Nawet jeśli zapewnimy pomoc i wsparcie, trzeba pamiętać o otoczeniu społecznym, w którym to wszystko się dzieje. Nawet jeśli nauczyciel zasygnalizowałby jakiś niepokój rodzicom, patrząc na to jak nauczyciele są teraz traktowani i hejtowani, to często nie przyniesie to żadnego skutku. My w zasadzie nie jesteśmy społeczeństwem. Jesteśmy krajem, w którym każdy żyje dla siebie i osobno. Nie uczy się dzieci współpracy i tolerancji. Uczy się egocentryzmu i egoizmu, jeszcze rywalizacji i wykluczania. To dorośli muszą wykonać potężną pracę nad sobą aby wychować szczęśliwe dzieci, musi się zmienić też szkoła. Dopóki tego sobie nie uświadomimy, co roku będziemy płakać, że mamy za mało psychiatrów dziecięcych, których faktycznie mamy najmniej w Europie. Celem powinno być raczej to, aby obecność tych lekarzy, którzy są, była wystarczająca.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.