Tradycja polewania się wodą to zwyczaj mający swoje korzenie jeszcze w czasach słowiańskich. Po latach zagościł on w polskiej tradycji i został połączony z katolickimi świętami wielkanocnymi. Słowianie czcili w ten sposób odejście zimy i przebudzenie się wiosny.
Co ciekawe, pierwotnie były to zwyczaje odrębne. Śmigus polegał na symbolicznym biciu witkami wierzby lub palmami po nogach i oblewaniu się zimną wodą, co początkowo symbolizowało oczyszczenie z brudu i chorób, a później także z grzechów. Dyngus natomiast był folklorystyczną praktyką Słowian poświęconą odwiedzaniu znajomych, ale też przypadkowych osób. Połączony był z tym poczęstunek, a także dary dla odwiedzających, którzy zabierali prowiant w dalszą drogę. Ponadto Słowianie uważali, że oblewanie sprzyjało płodności, więc strumienie wody z wiader i naczyń lądowały głównie na pannach na wydaniu.
Obecnie śmigus-dyngus jest praktykowany w tzw. „lany poniedziałek” przypadający w Poniedziałek Wielkanocny. Katolicy wciąż świętują wówczas zmartwychwstanie Jezusa, które przypadło dzień wcześniej. Tradycja ta kultywowana jest jednak coraz rzadziej i ma charakter głównie symboliczny. Praktykuje się go jednak głównie w mniejszych miejscowościach i lokalnych, wiejskich społecznościach. W miastach coraz rzadziej można doświadczyć tego rodzaju wrażeń.
Kiedy mieszkałam jeszcze pod Rzeszowem, nie było Wielkanocnego Poniedziałku bez chłopców biegających z wiadrami pełnymi wody. Na wsi nie było wtedy dziewczyny, która chociaż raz nie została oblana i to tak solidnie. Teraz mieszkając w mieście wydaje się, że ta tradycja umiera. Czasami widzę jeszcze małych chłopców, którzy mają pisanki, albo pistolety, którymi można oblać kogoś wodą. Młodzieży nie obchodzą już chyba takie tradycje. A może się ich wstydzą?
- zastanawia się pani Maria mieszkająca na rzeszowskiej Baranówce.
Wiem, że niektórzy rodzice zabraniają polewania się wodą swoim dzieciom, bo boją się, że się rozchorują czy przeziębią. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, ale odrobina wody jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Jeżeli robi się to z głową, to sama nie mam nic przeciwko śmigusowi-dyngusowi z udziałem moich dzieci
- mówi nam pani Karolina, której pociechy bawią się w „lany poniedziałek” z dziećmi na Matysówce.
Wydaje się więc, że tradycja ta jest kultywowana zdecydowanie częściej na byłby „wiejskich” obrzeżach Rzeszowa, które zostały dołączone do miasta stosunkowo niedawno.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.