Czy każdy obywatel powinien głosować w wyborach?
W powszechnym przekazie dominuje przekonanie, że każdy powinien głosować. Tak naprawdę jednak jest to kwestia indywidualnego wyboru. W politologicznej literaturze naukowej występują dwa podejścia dotyczące frekwencji wyborczej. Pierwszy nurt zakłada właśnie, że wysoka frekwencja jest dobra, gdyż świadczy o obywatelskich postawach, społecznym zaangażowaniu i szerokim udziale obywateli w wyborze władzy. Drugi nurt opiera się na traktowaniu frekwencji – niezależnie od tego, ile wynosi – jako danej, która sama w sobie coś znaczy, jest już rodzajem wybory.
Co może oznaczać?
Niska frekwencja z jednej strony może oznaczać, że ludziom jest dobrze i nie chcą zmiany, ale z drugiej, że nie ufają państwu i nie wierzą w zmianę. Z kolei wysoka frekwencja może być dowodem niezadowolenia społecznego i chęci zmiany. Frekwencja zawsze z czegoś wynika – bieżącego stanu społeczeństwa, doświadczeń czy samego nawyku głosowania. W krajach Europy Środkowo-Wschodniej zawsze była niższa z powodu braku tradycji wyborczej. Polacy przez lata nie mieli zaufania do władzy, która fałszowała wybory, więc nie chodzili głosować i nie uczyli tego swoich dzieci. Po zmianie ustroju frekwencja trochę poszła w górę.
Ci którzy nie chodzą na wybory, często mówią, że pojedynczy głos nie ma znaczenia.
Każdy głos ma znaczenie. Im niższy szczebel wyborów, tym lepiej i częściej to widać, bo kandydaci potrzebują mniejszej liczby głosów, by uzyskać mandat. W wyborach do rad mniejszych gmin często decyduje kilka albo nawet jeden głos. Im mniejsza gmina, tym wyższa waga pojedynczego głosu. W większych jednostkach samorządu mieszka z kolei więcej osób, więc siłę buduje grupa. Nigdy nie wiadomo, czyj głos będzie decydujący.
O czym decydujemy w wyborach samorządowych? Czy mamy realny wpływ na naszą małą ojczyznę?
Mamy wpływ poprzez wybór konkretnych osób z konkretną ofertą rządzenia naszą małą ojczyzną. Kandydaci oferują różne dobra, projekty, rozwiązania infrastrukturalne, społeczne czy edukacyjne. Z tych obietnic później ich rozliczamy albo przypominamy o nich w trakcie kadencji. Oferta wyborcza zawiera także mniej wymierne składniki, jak m.in. prezencję, kompetencje miękkie, poglądy kandydata. One też często decydują o wyborze. Im większe miasta, tym więcej w nich ogólnopolskiej polityki i poglądów dotyczących tak szerokich tematów, jak np. funkcjonowanie państwa czy nawet aborcja. Tyle że z nich nie da się później samorządowców rozliczyć.
Jak w ogóle możemy ich rozliczyć?
Rozliczenie jest elementem decyzji podejmowanej podczas głosowania w wyborach. Nie daje ona jednak stuprocentowej pewności, że ostateczny wynik będzie po naszej myśli albo że nasz kandydat będzie realizował obietnice. Dlatego w trakcie kadencji również możemy wywierać różnego rodzaju naciski.
W jaki sposób?
W dobie powszechnego dostępu do internetu i popularności mediów społecznościowych wywieranie nacisku jest dużo prostsze i szybsze niż kiedyś. Można skomentować post radnego czy burmistrza i zapytać, dlaczego wciąż nie zbudował przysłowiowej kładki. Siła rażenia tego pytania może szybko wzrosnąć, jeśli zyska ono przychylność innych internautów. Samorządowcowi trudno będzie zignorować wpis, na który zareagowało sto lub jeszcze więcej osób. Istnieją też inne formalne sposoby kontaktu, jak np. pójście na dyżur, sesję rady gminy, wysłanie oficjalnego pisma lub e-maila.
Czy osoby, które nie biorą udziału w wyborach, pozbawiają się wpływu na bieżące wydarzenia w samorządzie?
Czasem pojawiają się głosy typu „nie głosujesz, nie masz prawa narzekać”. Według mnie są niesłuszne i zbyt radykalne. Jeśli ktoś nie głosował, może później żałować, ale nadal posiada szereg uprawnień obywatelskich, których nie można mu odebrać z powodu wyborczej absencji. Tu znów wracamy do teorii politologicznych, które wskazują na to, że niepójście na wybory też jest jakimś wyborem i o czymś świadczy. Poza tym badania pokazują, że Polacy, którzy permanentnie nie głosują, czyli tzw. wyborcy wyalienowani, stanowią małą grupę ok. 10-15 proc. osób uprawnionych do głosowania. Reszta nie głosuje z różnych obiektywnych przyczyn.
Ilu Polaków pójdzie głosować siódmego kwietnia 2024 roku?
Większość badań przewiduje frekwencję na poziomie ok. 60 procent, czyli o 11 punktów proc. więcej niż w wyborach w 2018 r. W porównaniu do parlamentarnych czy prezydenckich, w samorządowych ona od zawsze jest niższa, więc nie należy spodziewać się powtórki z rekordowego października 2023 r. Jednak emocje polityczne z tego czasu wciąż są żywe, a ogólnopolska polaryzacja partyjna mobilizuje. Partie to wiedzą, więc starają się cały czas podtrzymywać emocje, by zapewnić poparcie swoim kandydatom.
Ogólnopolska polityka będzie miała wpływ na frekwencję w wyborach samorządowych?
Wśród wyborców przywiązanych do partii, w dużych miastach, a także w wyborach do sejmików województw – tak. Ale im niższy szczebel samorządu, tym będzie miała mniejsze znaczenie. W małych gminach i miejscowościach liczą się ludzie i ich oferta. Wyborcy znają tam kandydatów z codziennego życia. Oczekują od nich konkretnych działań i decyzji, a nie polityki.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.